GLINIARZ I PROKURATOR
Jakiś czas po tych zajściach do Komendy zgłosiła się osiemnastoletnia dziewczyna składając zawiadomienie o przestępstwie na obydwu policjantów wymienionych w tej historii. Kiedy zapoznano ich z materiałami i z zarzutami we wszczętym postępowaniu dyscyplinarnym - omal nie zemdleli.
Otóż w okresie kolejnych trzech miesięcy mieli jakoby jeździć w służbie radiowozem oznakowanym i czynić jej propozycje stosunków seksualnych, molestować seksualnie, wyzywać słowami powszechnie uważanymi za obelżywe (szmata, dziwka itp.).
Ponadto jeden z nich (nie ten policjant, który ma sprawę karną, tylko ten drugi-świadek) miał przekroczyć uprawnienia w postaci wykręcenia dziewczynie ręki i siła zmuszać ją do wejścia do radiowozu. Dziewczyna napisała listy do KWP i KGP z prośbą o pomoc, że się boi wymienionych policjantów, że ich zachowanie jest niedopuszczalne i niezgodne z prawem. Zaadresowała listy do Zespołu d.s. Skarg i Wniosków i inspekcji o których istnieniu policjanci nie mieli nawet pojęcia. Poszkodowana nie wymieniła ani jednej konkretnej daty zdarzenia czy godziny. Tylko zawsze pory popołudniowe, i że to było w danym miesiącu.
Znalazła na to dwóch świadków: koleżanki-licealistki, sąsiadki pokrzywdzonej z ulicy. Obydwie nie były bezpośrednimi świadkami zajść, tylko miały słyszeć o takich faktach od pokrzywdzonej. Ponadto jedna z nich zeznała, że jacyś nieznani jej policjanci podjechali kiedyś do niej i grozili pokrzywdzonej za jej pośrednictwem, że "ta jak się nie zamknie to ją zaje...ą".
Na konfrontacjach nie potrafiła ich rozpoznać. Ponadto świadkami byli: matka (nauczycielka) i siostra pokrzywdzonej (która nie za bardzo wierzy w opowieści siostry, też nic nie widziała naocznie). Matka dowiedziała się, że policjanci napastują seksualnie córkę, kiedy ta zadzwoniła do matki z prośbą, żeby ta odebrała ją z przystanku autobusowego bo policjanci właśnie ją straszyli i jeden wykręcił jej rękę.
Oczywiście mamusia żadnych policjantów nie widziała, bo wcześniej mieli jakoby odjechać. O dziwo - nie udała się od razu na komisariat, żeby wyjaśnić tę sprawę z komendantem lub pod jego nieobecność chociaż z dyżurnym.
Czekała, aż wezwą ją za świadka dwa miesiące później?
Na szczęście dla policjantów okazało się, że przez dwa miesiące przebywali na przemiennych urlopach, czyli jeden w jednej połowie miesiąca, drugi w drugiej. W trzecim miesiącu pracowali razem tylko i wyłącznie na zmianie nocnej od 22:00 do 6:00. Jednym słowem nie znaleziono ani jednego możliwego terminu, który według pokrzywdzonej mógłby zaistnieć. Wynikło to z dokumentacji służbowej czyli: notatników policjantów,książki służby i dokumentacji wychodzącej itd.
Cytat z orzeczenia KPP:
..."Jak ustalono, zeznania pokrzywdzonej są sprzeczne z dokumentacją służbową, jak również z zeznaniami oskarżonych policjantów. Z grafików służby wynika, że w miesiącu sierpniu 2004r. sierż.szt. X i st.post. Y nie mieli ani jednej wspólnej służby, gdyż na przemian przebywali na urlopach wypoczynkowych. (...)Podobnie nie potwierdzono incydentu, o którym zeznaje........ w postaci zdarzenia na przystanku autobusowym .......... z początku lipca 2004r. Zgodnie z zeznaniami świadków ............ a także pokrzywdzonej, ustalono, że zdarzenie miało miejsce najprawdopodobniej w godz. 17:30 - 18:00. W tym przepadku również w oparciu o dokumentację służbową należy wykluczyć ewentualność takiego zdarzenia. Policjanci X i Y w miesiącu lipcu 2004r. pełnili wspólnie służbę tylko i wyłącznie na zmianie w godzinach 22:00-6:00. Materiał dowodowy w postaci zeznań pokrzywdzonej zawiera szereg wątpliwości, których nie udało się usunąć przeprowadzając inne czynności dowodowe..."
W wyniku tego umorzono postępowanie.
Prokurator przeprowadzający czynności sprawdzające w tej sprawie przesłuchał na tę okoliczność matkę pokrzywdzonej, która zeznała że pokrzywdzona, czyli jej córka nie obawiała się gróźb i umorzył z braku cech przestępstwa.
Co zatem znaczą listy pokrzywdzonej do KWP i KGP?
Po półrocznych ustaleniach prowadzonych przez wymienionych tu policjantów dowiedzieli się oni, że w/w jest dziewczyną wspomnianego już Mistrza Polski Brazylijskiego Ju-Jitsu. Chłopak tak się z tym ukrywał, że nawet rodzice pokrzywdzonej nie wiedzieli, z kim ona "kręci". Poznał ją na dyskotece, gdzie zatrudniony jako szef ochrony.
Oczywiście żadnych namacalnych dowodów i powiązań.
Policjanci założyli sprawę dziewczynie z art. 233, 234 i 238 kk. Prokurator prowadził czynności przez dziewięć miesięcy nawet nie doprowadzając do przesłuchań stron. Kiedy już dziewczyna dostała wezwanie na przesłuchanie prokurator natychmiast umorzył śledztwo nie przesłuchując nikogo.
Cytat:
"Biorąc pod uwagę całokształt zebranego materiału dowodowego nie dopatrzono się w przedmiotowym zdarzeniu znamion przestępstw określonych w art 233§1, 234, 238kk. W związku z czym na zasadzie art. 17§1 pkt 2 kpk postanawia się śledztwo w tej sprawie umorzyć wobec braku ustawowych znamion czynu zabronionego."
Oczywiście jeden z policjantów pobiegł natychmiast do prokuratora pytać o co chodzi i usłyszał: "Panie, nie można oskarżać takich spraw, bo nikt wtedy nie chciałby składać żadnych skarg na policjantów".
Policjantowi wtedy ręce opadły, powietrze uszło i od razu pobiegł do kadr po obiegówkę z raportem o zwolnienie z tej firmy. Dobrze, że kadrowej już nie było.
Nazajutrz napisał zażalenie. Zarzucił prokuratorowi obrazę przepisów prawa materialnego art.233, 238, 234,190, 191, 197, 216, 217, 231 kk. Postanowienie nie zawierało bowiem nawet wzmianki o jakim zdarzeniu jest mowa.
Nie ma po co rozpisywać się tu szczegółowo. Faktem jest, że opisywane zdarzenia przez pokrzywdzoną nie miały prawa zaistnieć. Jeśliby miałyby możliwość zaistnieć obydwaj policjanci siedzieliby już za kratkami, bo kto by im uwierzył.
Prokurator uznał to zażalenie nie posyłając zażalenia do okręgówki i doprowadził do konfrontacji z jednym z policjantów. Po czym natychmiast umorzył powtórnie śledztwo. W uzasadnieniu napisał:
"Analiza uzasadnienia umorzenia w sprawie 2Ds..... wskazuje, iż powodem podjęcia przez takiej decyzji przez prokuratora w zakresie art.190§1 kk była okoliczność, iż pokrzywdzona nie boi się gróźb karalnych kierowanych przez funkcjonariuszy, a w zakresie pozostałych przestępstw prokurator stwierdził, iż można mówić ewentualnie o niewłaściwym zachowaniu policjantów i ich naruszenia godności urzędu skutkującym postępowaniem służbowym dyscyplinarnym".
Uzasadnienie nie zawiera elementów wskazujących, iż zeznania pokrzywdzonej są niewiarygodne lub zdarzenia nieprawdopodobne. Oczywiście prokurator miał komplet dokumentów postępowania z dyscyplinarnego i przygotowawczego przed sobą. O to policjanci zadbali.
Dalej pan prokurator dowodzi, że jedno ze zdarzeń mogło mieć miejsce, przytacza tu zdanie jednego z policjantów które dowodzi,że w trakcie służby nie jeździli radiowozem. Pan prokurator wyciął słowo z protokołu policjanta ze zdania, które brzmiało, że policjanci nie jeździli jednym radiowozem.
Chodziło o to, że pokrzywdzona zeznała, że policjanci przez jeden miesiąc jeździli za nią radiowozem i gwizdali za nią w godzinach kiedy szła do szkoły. Niestety w tym miesiącu jak i pozostałych mieli tylko raz wspólnie na rano i byli kierowcami osobnych radiowozów bo zabezpieczali wyścig kolarski - było to w sobotę. To wynika z dokumentacji służbowej.
Prokurator dalej rozwodzi się, że zeznania pokrzywdzonej są wewnątrz spójne, wiarygodne. Posiadają zachowaną strukturę hierarchiczną. Opisywane zdarzenia są umieszczone w konkretnych sytuacjach, w stałym odniesieniu czasowym i przestrzennym itp. Uchylił także wniosek dowodowy w postaci ściągnięcia z sieci komórkowych naszego mistrza i dziewczyny treści sms-ów, ponieważ taka ingerencja w sprawy osobiste przy "tak błahej sprawie" (rozbicie rodziny, pozbawienie pracy i odsiadka w ZK to dla prokuratora błaha sprawa)...
Nie będę się już rozwodził jak zażalił się na to policjant i że wniósł o wyłączenie o wyłączenie tego prokuratora od tego śledztwa i za zmanipulowanie śledztwa o wyciągnięcie konsekwencji dyscyplinarnych. Oczywiście po kilku miesiącach przyszło z prokuratury Okręgowej w Gliwicach i prokuratury okręgowej odpowiedź, iż nie dopatrzyli się uchybień prokuratora i jego naruszeń bezstronności.
Ręka rękę myje...
Rozprawa pierwsza.
Sędzina na wstępie zapytała, czy mam prowadzoną sprawę w prokuraturze. Kiedy jej wyjaśniłem, że jest już umorzona tak jak dyscyplinarna, poczułem,że jest zdziwiona faktem, iż miałem jeszcze jakieś postępowanie dyscyplinarne. Miała przed sobą jakąś teczkę, ale po jej wypowiedziach stwierdziłem, że to chyba jakiś projekt budowy domu jednorodzinnego... W każdym razie wynika z tego, że prokuratora przysłała jej moje ostatnie zażalenie na umorzenie i jeden protokół, w którym "pokrzywdzona" stwierdza, że to nie ona tylko policjanci są źli.
Pocieszającym jest fakt, że sędzina stwierdziła, iż ściągnie sobie akta z obydwu spraw i rozstrzygnie to 10-tego maja. Może zdąży...
Oczywiście słuchać mojego komentarza "adwokackiego" nie chciała. Nie interesuje jej zdanie buraka, chociaż byliśmy sami na sali, bo prokurator (ten,który ciągle morzy mi tą sprawę) przyszedł mnie zobaczyć, ale na salę rozpraw nie wszedł. "Pokrzywdzonej" oczywiście nie wysłano żadnego wezwania. Ona jest na razie niewinna.
Rozprawa druga.
Sędzina zapytała czy dalej podtrzymuję swoje stanowisko i czy chcę powiedzieć coś nowego. Ja oczywiście standardowo- bez zmian. Popatrzyła na mnie ciężkim wzrokiem, powiedziała, że wyrok zostanie ogłoszony o 12:20 i zapytała czy przyjdę, bo wystarczy zadzwonić do sekretariatu.
Zmartwiłem ją (chyba nie docenia moich nerwów) - przyjdę.
O 12:50 poproszono mnie na salę. Sędzina: "stanowiskiem sądu na ... zaskarżone postanowienie zostaje utrzymane w mocy..."
Nie jestem w stanie podać teraz szczegółów, bowiem sędzina patrząc w swoje uzasadnienie trajkotała jak katarynka pod nosem, że dochodziło do mnie co trzecie słowo. W każdym razie "wytyczne polityczne" nie pozwalają na oskarżanie tej sprawy. Z tego co zrozumiałem WYSOKI SĄD dopatrzył się jakiejś mojej błędnej interpretacji, ale nie wiem czego.
Zarzucił mi, że mój partner nie skarżył zażalenia (mój kolega przeprowadził się do innego województwa, bo tam jego dziewczyna ma dom i oświadczył mi: "wierzysz w cuda? Jak prorok to raz umorzył, to możemy im wszystkim naskoczyć...". Też jestem tego zdania, ale się jeszcze trochę pobawię), oraz że pokrzywdzona ma świadków: matkę, siostrę i dwie koleżanki (które oczywiście są świadkami z opowieści), dla sądu są wiarygodnych, a dokumentacja służbowa, czyli notatniki, grafik służby, książki dyżurnego - nie.
Natomiast ja lub mój partner (kiedy drugi był w służbie) mogliśmy na wolnym przyjeżdżać do komisariatu, brać radiowóz i jeździć za szanowną panią, zostawiając innego funkcjusza nie wiem gdzie, fałszować dokumentację wychodzącą itp.
Szczegóły opiszę jak dostanę uzasadnienie.